Bolesna pogoń

Od wczesnej wiosny życia mojego
Goniłam szczęście - jak senną marę,
Rozkosz duchową zaczerpnąć z niego
Usiłowałam życiową czarą.

Gdy przeminęły lata dziecinne
A duch w mym wnętrzu zaczął się budzić,
Wnet porzuciłam życie bezczynne,
By się pogonią za szczęściem trudzić.

Pierwszą zdobyczą w onej pogoni
Był promień wiedzy - porwał mą duszę!
Myślałam, że już szczęście mam w dłoni,
Tymczasem miałam tylko katuszę.

Nie mogłam bowiem w takowej mierze
Posiąść nauki, jak tego chciałam,
Więc muszę sobie przyznać to szczerze
Miernie się ucząc, tylko cierpiałam.

Spoza tej chmury - promyczek złoty
Szczęścia, oświecił duszę mą mile,
Rzucając w serce miłości groty,
Lecz szczęście trwało tylko przez chwilę.

Bo ona miłość, bez wzajemności,
Męczeństwem była dla serca mego
Chociaż płonęłam ogniem miłości
W niczem nie mogłam okazać tego.

Kiedy zleczyłam rany miłości,
Serce wyrwałam z okrutnej kaźni,
Myślałam, że już stale zagości
Szczęście w mej duszy, w szczerej przyjaźni.

Lecz w tej przyjaźni zawód przedwczesny
Zranił mi duszę boleści strzałą,
Serce wydało znów jęk bolesny,
Że przyjaźń ludzka bywa niestałą.

Gdy i tę ranę blizną pokryłam,
Duch szukał szczęścia, jako swej strawy,
Myślałam, że już ono zdobyłam
W ręcznem dążeniu do marnej sławy.

Czemże jest sława? To dym duszący,
Który nam głowę zawrócić umie,
Stąd każdy człowiek głębiej myślący
Znikomość sławy wkrótce zrozumie.

Tak było ze mną, ludzkie pochwały
Nie nasycały zgłodniałej duszy
Nowem męczeństwem dla mnie się stały
I nowem źródłem ciężkich katuszy;

Bo rzeczy, które ludzie chwalili
Nie zawsze były szlachetnym czynem,
Choć wieńcem pochwał skroń mą zdobili
Mnie było ciężko z takim wawrzynem...

Tak mnie zawody życia uwoziły
Duszę pogrążyć chciały w zwątpieniu;
Bóg wlewał w serce moralne siły
Zaczęłam szukać szczęścia w cierpieniu.

Odtąd naprawdę - zwę się szczęśliwą,
Bo życie można nazwać - cierpieniem,
Serce się staje cnót bujną niwą,
Gdy okolone jest ciernia cieniem.

Gdy się z cierpieniem złączy ofiarę
Zaparcia siebie i poświęcenia,
Wtedy się czuje szczęście nad miarę
Wypływające z tego złączenia.

A gdy się jeszcze wyżej wzniesiemy
Cierpiąc z miłości czystej dla Boga,
To w oceanie szczęścia giniemy
Do niego tylko ta jedna droga!

Warszawa, rok 1914