Jedna z chwil cierpienia

W dniach walki życiowej,
   wśród udręczeń ducha,
Gdy sercem owładła
   zwątpienia posucha,
Znękana cierpieniem
   modliłam się skrycie,
Boże skróć mą walkę!
   Boże skróć mi życie!...
Skróć życie, wołałam
   strzelistem westchnieniem;
Śmierć stała się dla mnie
   najmilszym marzeniem.
Myślałam - gdy ducha
   z pęt ciała wyzwoli,
Zrywając nić życia
   zerwie to, co boli;
A duch uwolniony
   z ucisku ziemskiego,
Wzleci pełen szczęścia
   przed tron Najwyższego.
Więc ciągle marzyłam
   o szczęściu w wieczności,
O złączeniu z Bogiem
   w bezkresnej miłości.
Życie pośród ludzi
   stało się ciężarem,
Bo ciągle goniłam
   za wieczności czarem.
Tak wciąż zapatrzona
   w ideał wieczności,
Zatracałam pamięć
   o tej konieczności,
Że szczęście niebieskie
   z jego wiecznem trwaniem,
Trzeba zdobyć - pracą,
   walką, borykaniem
Z pokusami ducha
   i świata ułudą
I własnego serca
   pychą i obłudą;
A ja chciałam szczęścia
   bez pracy, trudności,
Więc śmierci pragnęłam,
   tak, śmierci w młodości.
Bałam się ciężaru
   starości zgrzybiałej
Niedołężnej, smutnej
   na pół zdziecinniałej.
Chciałam w niebo porwać
   młodzieńczego ducha.
Wołałam - skróć życie
   Bóg cierpliwie słuchał,
Tych błagań naiwnych,
   egoizmu zwrotów,
A że uszczęśliwiać ludzi
   zawsze gotów,
Więc z oczu mej duszy
   zdjął grube osłony.
Dał poznać, że w życiu
   są też piękne strony;
Że ono jest łaską,
   że jest Bożym darem,
A tylko złość nasza
   czyni je ciężarem.
Bym życie stawiał
   w prawdziwej ocenie
Bóg zesłał mi ciężkie
   fizyczne cierpienie,
Które potargało
   siły mej młodości
I z prędka stawiło mię
   u bram wieczności.
Kiedy pot przedśmiertny
   zrosił moje skronie
Poczułam, że stygną mi 
   stopy i dłonie;
Wtedy myśl o śmierci
   zagościła w duszy,
Doznałam wewnętrznej
   konania katuszy.
Wtedy wizja szczęścia
   sprzed oczu umknęła,
Sprawiedliwość Boża 
   przede mną stanęła,
Sprawiedliwość Boża
   i miłosne dary,
Jakiemi mię w życiu
   Bóg darzył bez miary.
O, jakże odczułam
   pustkę życia mego!
Ubogą stanęłam
   u proga wiecznego.
Stanęłam jak żebrak
   - w strzępy cnót odziana,
Nie śmiąc oczu podnieść
   na Oblicze Pana,
Które sprawiedliwość
   nie okazywała,
Ja potem śmiertelnym
   już oblana cała
Korząc się w mem sercu
   zajęczałam skrycie
Chryste mój! O, Chryste!
   - wróć mi ziemskie życie.
Pot zimny kroplami
   płynął z mego czoła.
Członki mi zesztywniały
   a duch życia wołał;
Wieczność wymarzona
teraz w świetle wiary,
Za niewierność moją
   przedstawiała kary
Czyśćcowe, jęknęłam
   i znowu wołanie
Miłosierdzia Chryste!
   miłosierdzia, Panie!
W miłosierdzie Boże
   wzrok duszy utkwiłam,
W zasługach Chrystusa
   ufność położyłam,
Nie chcąc zwracać wzroku
   na czyny przeszłości,
Całą zanurzyłam się
   w Bożej miłości;
A tak kąpiąc duszę
   w onym oceanie
Miłości, szeptałam
   poddania, o Panie!
Jeśli chcesz ukarać moje
   dawne myśli,
Jeśli Aniołowie
   po mą duszę przyszli,
Jeśli mam się rozstać
   z tem ziemskiem wygnaniem,
Spraw, niechaj śmierć przyjmę
   z woli Twej poddaniem.
Jeżeli Cię wzruszy to upokorzenie
I wrócisz mi w członki
   Znowu życia tchnienie
Ja w zamian przyrzekam,
   że wytężę siły
Wszystkich władz mej duszy,
   by odtąd służyły
Tylko dla Twej chwały
   Siejąc miłość wszędzie,
A duch mój w Twym ręku
   stanie się narzędziem,
Które według woli swej
   użyjesz, Panie,
Jeżeli przedłużysz mi
   ziemskie wygnanie.
Po onej modlitwie
   uczułam, że siły
Życiowe w członki mi
   na nowo wróciły,
Że duch odrodzony
   nadmiernem cierpieniem,
Rozgrzewa mi serce
   Życiodajnem tchnieniem.
Tak - życie wróciło,
   a z niem nowe łaski
Roztoczyły w duszy mej
   promienne blaski;
Stanęłam na nowo
   do walki życiowej,
Lecz wiele silniejsza,
   bo w potyczce owej
Ze śmiercią, zdobyłam
   jaśniejsze poznanie
Czem jest łaska życia
   i to bojowanie,
Którem zapełnione 
   nasze ziemskie życie,
Z którego nam łaski
   płyną tak obficie,
Ukochałam silnie,
   ten płomień miłości
Wzmocnił mego ducha
   do walki w przyszłości
Do walki i pracy nad
   cnoty nabyciem,
Chociaż wiem, że walka
   zakończy się z życiem
To jednak myśl o niej
   już mię nie przeraża,
Bo siłę swą czerpię z miłości ołtarza,
Która w moiem sercu
   płomień roznieciła,
Wszystkie troski życia
   na ten stos złożyła,
Duszę przeniknęła
   radości promieniem,
Żeby odtąd stała
   się całopaleniem!
Teraz już nie pragnę
   ni śmierci, ni życia...
Tylko z mą miłością
   takiego spowicia,
Bym ciągle płonęła
   ogniem onej łaski
I coraz to szersze
   roztaczała blaski
By wszyscy, co zbliżą
   się do mnie w potrzebie
Czerpali ten płomień
   miłości dla siebie.
Ci w końcu, gdy stanę
   u proga wieczności,
By życie zakończyć
- to śmiercią z miłości!!!

Warszawa, 30.12.1917 r.